Będzie o tym dlaczego warto próbować nowych rzeczy, o które nigdy byśmy się nie podejrzewali. Krótka historia prostego projektu pobocznego, który miał ogromny wpływ na to gdzie teraz jestem.
Ale zacznę może od dość nieciekawej obserwacji. Niewiele jest rzeczy bardziej przygnębiających niż rozmowa z człowiekiem, który nie ma żadnej pasji czy przynajmniej hobby.
Jeśli zadam sobie pytanie „Co robię w wolnym czasie?”, a moja odpowiedź brzmi „A to, różnie, w sumie nic.” lub „Oglądam TV.” to wiem, że gdzieś na swojej drodze zbłądziłem i nie jest dobrze. Jeszcze gorzej jest kiedy odpowiedź brzmi „Ja nie mam wolnego czasu.”W sierpniu 2013 niebezpiecznie zbliżałem się do jednej z takich odpowiedzi. Właśnie przeprowadziliśmy się z dziewczyną (dziś już Żoną) do nowego, własnego domu. Biznes kręcił się w miarę stabilnie. Niczego nam, jako parze, nie brakowało. No, może mebli, bo w domu mieliśmy gołe ściany i parkiet.
Mi natomiast, jako osobie, która przy całym swoim uwielbieniu dla nicnierobienia musi jednak coś robić brakowało zajęcia, hobby właśnie.
Znacie to uczucie, kiedy nudząc się wymyślacie sobie dziwne zajęcia. Najlepsze są rozmyślania tuż przed snem. Postanawiacie nie wiadomo co. Ot, zostanę sławnym blogerem. Od jutra zacznę biegać. Rzucam palenie. Znajdę sobie dziewczynę. Napiszę książkę. Postanowienia karmione słomianym zapałem, który już następnego ranka tląc się ostatkiem sił, kpi „Coś ty sobie wczoraj, durniu, wymyślił? LOL.”
Właśnie na takie postanowienia naszło mnie tego wieczoru. Siedziałem na środku pustego pokoju, w fotelu przywiezionym z biura – jedynym meblu w salonie. I przypomniałem sobie o aparacie, który leżał gdzieś w przeprowadzkowych pudłach. Lustrzanka ze średniej półki – Canon 50D ze świetnym obiektywem tego samego producenta – 50mm f/1.4. Właściwie nieużywany. Na liczniku 5–10k klatek.
Moje doświadczenie w fotografii – zerowe. Wiedziałem, który przycisk służy do zrobienia zdjęcia oraz jak zdjąć i założyć obiektyw. Pomyślałem, że wypadałoby nowy rozdział w naszym życiu udokumentować zdjęciami. Wypadałoby też, żeby te zdjęcia były niezłej jakości.
Postanowiłem, że nauczę się fotografii. Najlepszym sposobem na naukę są ćwiczenia. Regularne, częste ćwiczenia. Ponieważ jednak ciężko określić moment, w którym mógłbym ogłosić – „Ok, już umiem robić zdjęcia.” cel musiał brzmieć nieco inaczej. Brzmiał:
Jedno zdjęcie dziennie przez rok
Takim postanowieniem podzieliłem się ze światem. Świat trudniej oszukać. Trudniej niż samego siebie. Oznajmiłem, więc światu, że oto zamierzam publikować jedno zdjęcie dziennie. Zdjęcie ma być wykonane tego konkretnego dnia. Jeśli opuszczę choćby dzień – game over.
Okazało się, że po tygodniu pomysły na zdjęcia się skończyły. Okazało się, że życie mam mniej fascynujące niż gwiazdy Instagramu. Dowiedziałem się, że za mało podróżuję. Za dużo czasu spędzam w domu. Jeszcze więcej w biurze. Organizuję za mało imprez. Za rzadko spotykam się ze znajomymi.
Jak banalnie by to nie brzmiało, zaprzyjaźniłem się też z aparatem. Towarzyszył mi w domu, w biurze, na wyjazdach i na imprezach. Mogłem wyjść z domu bez spodni, ale o aparacie nigdy nie zapomniałem.
Zdarzało mi się spóźniać na spotkania, imprezy, zajęcia tylko dlatego, że danego dnia nie udało się jeszcze ustrzelić upragnionego kadru. Zdarzało mi się nerwowo biegać po okolicy fotografując co popadnie.
14 sierpnia 2014 zrobiłem zdjęcie numer 365. Był tort i szampan. Nie żartuję. Przez 24 godziny wręcz ociekałem dumą. I to poczucie spełnienia byłoby wystarczającą nagrodą.
W sumie na tym mógłbym skończyć. Bo choćby dla tego tego poczucia warto brać się za projekty poboczne. Ale to dopiero początek historii. Cofnijmy się jeszcze raz o 12 miesięcy.
Ok, postanowiłem, że będę robił zdjęcia, odkurzyłem aparat, powiadomiłem świat o swoim wyzwaniu i zrobiłem pierwsze zdjęcie.
Problem polegał na tym, że nie bardzo wiedziałem w jaki sposób te zdjęcia publikować. WordPress to przerost formy nad treścią. Flickr jest brzydki. Padło na tumblr.
Kupiłem jedną z templatek premium. Coś mi jednak nie pasowało. Próbowałem w niej grzebać, pisałem do autora z prośbą o pomoc. Generalnie szablon był ok, ale potrzebowałem czegoś pod siebie.
Kilka dni później zaprojektowałem własną templatkę. Z kodowaniem jednak musiałem się wstrzymać. Sporo zleceń i zawalony robotą firmowy front-end developer przesunęły całość aż do grudnia 2013.
Dopiero zimą fotoblog stanął na szablonie mojego własnego projektu. A sam szablon wylądował w sklepie tumblr’a oraz na naszej stronie Pixel Revel. Trochę dla beki dopięliśmy szablonowi metkę z ceną $49. Okazało się, że w pierwszym miesiącu znalazł 20 nabywców. To może być biznes, pomyślałem.
I faktycznie. Dziś tych nabywców jest kilkuset. A wśród nich między innymi Vine.co. Debut – bo taką nazwę nosi ów szablon jest obecnie jednym z 16 projektów mojego autorstwa oferowanych w oficjalnym sklepie Tumblr’a. A w tym tygodniu dołączy do nich szablon numer 17. Myślę, że do końca roku spokojnie dobijemy do 25 szablonów.
Pixel Revel stał się niezłym źródłem dochodu pasywnego z wynikami, które otwierają drzwi do stworzenia czegoś własnego. Dzięki właściwie bezobsługowym wpływom z tytułu sprzedaży szablonów mogłem ograniczyć liczbę zleceń. Uwolnić trochę zasobów i zaprząc siebie i resztę zespołu do pracy nad czymś własnym.
Cofnijmy się jeszcze raz o 12 miesięcy.
Podczas kiedy prowadziłem swojego fotobloga, część znajomych czy obserwujących mnie w różnych mediach internautów podłapała temat. Zauważyłem, że w moim internetowym otoczeniu takich przedsięwzięć pojawia się co raz więcej.
Niestety, żaden z podobnych blogów nie przetrwał nawet miesiąca. Ludzie z braku motywacji porzucali projekty po tygodniu czy dwóch. I powiem szczerze, że mi również przez te 365 wielokrotnie brakowało motywacji. Brakowało mi społeczności skupionej wokół tej samei idei – projektu 365. I tu zauważyłem niszę.
Rozpisałem ideę serwisu. Dodałem elementy grywalizacji, lajki, komentarze, achievementy, punkty oraz poziomy doświadczenia i…
Latem 2014 rozpoczęliśmy z zespołem prace nad platformą wspierającą prowadzenie projektu 365 – jedno zdjęcie przez rok.
Tak powstał tookapic
Serwis rodził się w bólach. Po godzinach. W przerwach między zleceniami od klientów. Szanse na to, że platforma kiedykolwiek ruszy były mizerne. Brakowało nam wiedzy, umiejętności, organizacji i przede wszystkim doświadczenia w podobnych projektach.
Nie brakowało nam natomiast determinacji. 9 października 2014 pierwszych 60 użytkowników otrzymało zaproszenia do prywatnej, potwornie zabugowanej bety tookapic. I mówiąc „zabugowanej” mam na myśli naprawdę ciekawe błędy. Serwis służył do uploadowania zdjęć. W pierwszej wersji upload… nie działał.
Dziś tookapic codziennie aktywnie używa ponad 150 osób, pozostałe kilka tysięcy póki co biernie obserwuje. Serwis wyszedł z bety, na horyzoncie widać już aplikację iOS, a my powoli zabieramy się za promocję idei 365 project jak i samego serwisu.
Ok, jest więc poczucie spełnienia po ukończeniu projektu 365, dochód pasywny i radocha z tworzenia własnego startupu. Ale to wciąż nie koniec. Pixel Revel i tookapic to tylko dwa biznesy. Brakuje jeszcze tej połówki, o której mowa w tytule.
W pewnym momencie ludzie zaczeli pisać do mnie z prośbą o udostępnienie im moich zdjęć czy to za darmo czy za opłatą. Zacząłem sprzedawać swoje zdjęcia na Creative Market. Kokosów nie ma, ale na dwa nowe, niezłe obiektywy wystarczyło.
I co z tego?
Gdybym blisko dwa lata temu nie wymyślił sobie, że nauczę się obsługi aparatu fotograficznego, ominęłoby mnie bardzo dużo fajnych chwil. Proste hobby przerodziło się w pasję, zarobiło dobre pieniądze i stworzyło wspaniałą społeczność.
Jednym z komentarzy, który przewija się w rozmowach z ludźmi, kiedy mówię im o swoim projekcie 365 i namawiam do rozpoczęcia własnego jest „A… bo Ty umiesz robić zdjęcia.”
Otóż nie umiałem kiedy zaczynałem swój projekt 365. Budując pierwszą templatkę pod tumblr’a nie mieliśmy żadnego doświadczenia z tą platformą. Atookapic to była jedna wielka niewiadoma właściwie z każdej strony.
I dlatego uważam, że warto próbować nowych rzeczy. I trochę przeraża mnie fakt, że przecież zamiast szukać sobie zajęcia, tego sierpniowego wieczoru mogłem po prostu włączyć telewizor.