Ścieżkę kariery obrałem już jako nastolatek. Na etacie przepracowałem dokładnie 14 dni. Fizycznie. Czternastego dnia postanowiłem, że to były pierwsze i ostatnie dwa tygodnie przepracowane “u kogoś”. Kilka lat później założyłem pierwszą firmę, która ma się dobrze do dziś.
Oczywiście firma nie rozkręciła się sama.
Znam wartość pracy. Wiem, że aby coś osiągnąć trzeba włożyć sporo wysiłku. Znam jednak swoje limity i chcę aby wysiłek, który wkładam w pracę był celowy i przynosił konkretne efekty.
Tymczasem…
W ostatnich latach tyranie do upadłego stało się powodem do dumy, a bycie wiecznie zajętym co raz więcej osób stawia sobie za punkt honoru. Efektywność pracy zeszła na drugi plan. Hustle, a wszystko będzie dobrze.
Nie mam czasu, bo jestem zajęty. Zajęty pracą. Zajęty domem. Zajęty dziećmi.
Zajęty, zajęty, zajęty.
Odpoczynek i czas wolny staje się czymś co raczej należałoby ukrywać przed resztą świata. Nie pracujesz w weekend? Wstyd!
Popularność zdobywają internetowi guru “przedsiębiorczości”. Na czele peletonu mknie Gary Vaynerchuk – imigrant z Białorusi, który w Stanach przeżywa stereotypowy Amerykański Sen. Rozkręcił kilka biznesów, inspiruje, motywuje młodych.
I o ile szanuję go za osiągnięcia i niesamowitą charyzmę, o tyle jego przekaz uważam za szkodliwy. Promowanie nieustającego zapierdolu nie może przecież skończyć się dobrze.
- Pracuj ciężko!
- Nie poddawaj się!
- Wstawaj wcześniej!
- Śpij szybciej!
- I kultowe już “Hustle!”
Zgadzam się, że czasami trzeba pozapierdalać. Z naciskiem na czasami!
Przekaz Vaynerchuka trafia na bardzo podatny grunt – młodych przedsiębiorców łaknących motywacji, inspiracji i łatwej drogi do sukcesu. Ten przekaz często jest źle interpretowany.
Jeśli jest ciężko – idziesz w dobrym kierunku. Ma być ciężko. Im ciężej tym lepiej. Rób więcej, więcej, więcej. A może kiedyś będziesz piękny i bogaty jak Gary Vaynerchuk.
Zła wiadomość: Prawdopodobnie nie będziesz. Porównywanie swoich początków do gotowego “produktu” jakim jest Vaynerchuk nie ma sensu.
Ciężka praca to jedynie niewielka część przepisu na sukces. Jest jak szczypta aromatycznej przyprawy na i tak już wyśmienitym daniu.
Porównywanie się do ludzi sukcesu nie ma żadnego sensu. Pisałem o tym tutaj. A szerzej pisał o tym Malcolm Gladwell w fantastycznej książce “Poza Schematem”, którą polecałem w jednym z ostatnich wydań Suplementu.
Nasiąknięci komunikatami Gary’ego młodzi ludzie uznają porażkę za “dobry kierunek”. A ponieważ są początkujący w biznesie to porażka pojawia się często.
Zamiast wyciągać wnioski, młody przedsiębiorca przekonany jest, że im bardziej mu nie idzie, tym lepiej. Musi tylko pracować jeszcze ciężej, a sukces na pewno w końcu się pojawi.
Chwyta się więc wszystkiego aby móc pracować więcej i brnąć dalej. Ten efekt doczekał się nawet własnego terminu: “struggle porn” *.
Przeglądając fora i grupy dyskusyjne dla aspirujących przedsiębiorców natknąć się można na historie od których włos się jeży. Przepalanie oszczędności (często oszczędności rodziców) i najlepszych lat życia na uprawianiu “hustlingu” to niebezpiecznie rosnący trend.
Wstyd dziś przyznać się do wolnego czasu. Wstyd nie być zajętym. Wstyd nie tyrać po 12 godzin na dobę. Wstyd nie być padniętym. Hustle, to jedyne co się liczy. A że tyrasz nad projektem, który do niczego nie prowadzi? No cóż.
Zapieprzając w ten sposób przez lata można sobie zrobić niemałą krzywdę. Kiedy bierzesz na klatę każdą porażkę i brniesz pod wiatr mimo wszystko, możliwe że nie posuniesz się ani kroku do przodu. Wypalenie przyjdzie szybko.
A przecież nie o to chodzi.
Nie ma nic bardziej bezużytecznego niż efektywne robienie czegoś, co nie powinno być robione w ogóle.
Peter F. Drucker
Dokładnie!
Rosnąca popularność systemów produktywności, aplikacji do zarządzania zadaniami i projektami, lifehacków oraz “10 sposobów jak przespać 8 godzin w 4” bierze się między innymi z zainteresowania odbiorców Vaynerchuka.
A przecież w produktywności, efektywności, biznesie i generalnie w życiu chodzi o to aby z czasem było co raz łatwiej. Osiągać więcej, pracując mniej. A nie odwrotnie.
I tak, porażka raz na jakiś czas to nic strasznego. Z porażki można się wiele nauczyć. Ale, młody przedsiębiorco, jeśli non-stop jest pod górkę, to coś jest nie halo. To znaczy, że nie uczysz się niczego.
To na pewno nie jest dobry kierunek.
Hustle? Nie, dziękuję.
* Wejnerczukizm brzmiałby jednak dużo fajniej.