Jakiś czas temu postanowiłeś, że praca na etacie nie jest dla ciebie. Wolisz pracę na własny rachunek. Wszystko jedno czy to freelance czy działalność.
Nie chciałeś realizować cudzych celów. Chciałeś zrobić coś swojego. Chciałeś mieć realny wpływ na to jak wygląda świat – ten najbliżej ciebie – ale, nie oszukujmy się – po cichu marzyłeś też by zmienić coś na większą skalę.
Zostałeś przedsiębiorcą, bo chciałeś udowodnić coś sobie, i dać światu coś więcej niż 8 godzin pracy dziennie na rachunek jakiegoś janusza biznesu.
Nie jesteś z tych, którzy gonią za bogactwem. Pieniądze nigdy nie były twoim głównym celem. Chciałeś pomagać innym. Swoją pracą. Swoim produktem. Swoją usługą.
Chciałeś wstawać z łóżka z poczuciem misji i jasnym celem uczynienia świata lepszym. Wszystko jedno czy projektujesz, piszesz, sprzedajesz, nagrywasz czy programujesz.
Chciałeś kłaść się spać z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku. Z przekonaniem, że to co robisz ma sens.
Chciałeś dawać wartość, której nie mógłbyś dawać pracując na etacie. Chciałeś dawać wartość po swojemu. Na własnych warunkach.
Swoim bliskim chciałeś dać poczucie bezpieczeństwa. Dzieciom zapewnić lepszy start w życiu. Chciałeś czuć finansową niezależność. Nie prosić o podwyżki i nie walczyć o awanse.
Chciałeś wstawać po południu i pracować nocami. Popijać szkocką przed śniadaniem i wysyłać maile na plaży.
Świetnie.
Zostałeś swoim własnym szefem. Nie odpowiadasz przed nikim. Sam sobie jesteś sterem, żeglarzem i okrętem. Nikt nie stoi nad tobą z planem, agendą, zestawem zadań na dziś ani celami na trzeci kwartał tego roku.
Wolność? Haha!
Tylko od ciebie zależy czy ty, żona i dzieci nie poumieracie z głodu. Czy do drzwi nie zapuka urząd skarbowy. Czy listonosz nie wręczy wezwania do sądu od klienta, z którym współpraca nie poszła „do końca gładko”.
Nikt nie zapłaci ci za stawianie się w biurze na czas. Matki boskiej pieniężnej przypada teraz w bliżej nieokreślonych porach i tylko jeśli tego dopilnujesz.
Nienormowane godziny pracy okazały się obowiązkiem, a nie przywilejem. Obowiązkiem planowania dnia, ustalania priorytetów i organizacji czasu. A przecież nikt cię tego nie nauczył.
Uczysz się więc sam. To znaczy próbujesz.
Poznałeś Getting Things Done, Bullet Journal, Kanban, matrycę Eisenhowera. W międzyczasie przeczytałeś gdzieś o nowej rewolucyjnej metodzie planowania. Z ekranu telefonu świeci aktualizacja Trello i przypomnienie o migracji z Wunderlist do Todoista.
Miotasz się między narzędziami – wkurwiony – bo twoje ambicje tłamszone są przez cholerny brak organizacji. Z każdym z tych narzędzi coś jest nie halo. Coś nie działa jak trzeba. Brakuje funkcji, opcji, koloru, fontu, więc wracasz do poszukiwań.
I tak w kółko.
Wydaje ci się, że na niczym nie potrafisz się skupić. Jak szalony skaczesz z pomysłu na pomysł. Każda nowa okazja wydaje się atrakcyjniejsza od tego co robisz teraz.
Nowy pomysł na biznes. Side hustle. Nowy slogan reklamowy. Nowy system produktywności. Nowa aplikacja. Nowy kanał sprzedaży. Nowe narzędzia. Nowa książka.
Nowe, nowe, nowe…
Niby wiedzie Ci się dobrze, ale wciąż masz wrażenie, że mógłbyś zrobić więcej. W głowie od dawna masz pomysł na kolejny projekt.
Gonisz bliżej nieokreślonego króliczka, aby nigdy go nie złapać. Jak pies szczekający na przejeżdżające samochody – zamiast capnąć któryś z nich za oponę, ujadasz na następny.
Zaczęte tysiąc projektów, nie skończony żaden z nich.
Nie potrafisz skupić się na tym co już postanowiłeś zrobić. „Trzymaj się planu” powtarzasz sobie, po czym lądujesz w App Store w poszukiwaniu nowego cyfrowego kalendarza.
Wrodzona potrzeba tworzenia, budowania i zmiany pcha cię, mimo wszystko, do przodu. Pcha cię też do pracy po godzinach. Granica między życiem zawodowym a prywatnym dawno już się zatarła. Zdajesz sobie sprawę, że to po prostu złe zarządzanie czasem.
Jesteś zmęczony. Zbyt zmęczony by osiągnąć to co chcesz i na co cię stać. Aby się utrzymać robisz wciąż to samo. Siadasz do pracy płytkiej, która do niczego nie prowadzi, a przy tym męczy jeszcze bardziej.
Jeden poślizg wystarczy by zmarnować cały dzień. Jedna notyfikacja z social media. Jeden gif z kotkiem. Jeden film z nagraniem z rosyjskich skrzyżowań. Puff, i po skupieniu. Żegnaj produktywności.
Tymczasem rodzina chce jechać na wakacje, a ty jesteś projektowo w dupie.
Co za rollercoaster!
Uderzenia nieopisanej motywacji i poczucie przegrania w życie.
Chęć wyciągnięcia z każdego dnia ile się da i prokrastynacja.
Świadomość swoich możliwości i niemoc twórcza.
Milion pomysłów i przyziemność rachunków do zapłacenia.
A na koniec dnia dobija cię jeszcze myśl „co jak to wszystko pierdolnie?” Jak tępym narzędziem, w łeb uderza świadomość, że wszystko to może runąć w jednej chwili, kiedy padniesz na byle grypę.
Kiedy termometr zaczyna wskazywać 38.5 wszystko staje w miejscu. Nie jeden dział. Nie pani Kasia z hjuman risorses. Cała, pieprzona firma. A w połowie miesiąca ZUS jak gdyby nigdy nic „poprosi” o przelew i nie zapyta nawet jak się czujesz.
A w sobotę, na grillu, przy piwku, twoi znajomi etatowcy narzekać będą na swoich szefów. Szturchając cię łokciem w bok, jeden za drugim powtarzać będą że ty nie zrozumiesz, tobie to dobrze…
… ty pracujesz jak chcesz.
Odwlekasz to co masz zrobić? 😬
Wiesz co masz zrobić. Nie robisz. A potem masz wyrzuty sumienia, że nie robisz tego co powinieneś? Dowiedz się jak przestać prokrastynować i skutecznie pokonywać wewnętrzny opór przed działaniem.